Spotify kocham cię, miejmy dzieci.
Jesteś najlepsza... a może najlepszy?
To miłość,
którą można określić gromem z jasnego nieba, mimo że zajęło trochę czasu zanim się poznaliśmy. Pierwsze pół życia słuchałem muzyki w formacie mp3. Piosenki ściągane z programu eMule z różnym bitrate, dziesięć tysięcy remixów, szukanie w sieci gości udostępniających najgorętsze wokalistki piosenki Pussycat Dolls w pierwszych pirackich sieciach. Potem się dowiedziałem, że to już nie tyle co nielegalne, ale zawirusowane. Albo każdy plik mógł się okazać ukrytym pornosem.
Wiesz, nigdy tego nie robiłem.
Oczywiście wraz z kolejnymi latami i rozwojem serwerów hostingowych (teraz to się chmury nazywa, hehe) muzykę ściągało się z stron typu mp3.teledyski.info czy rapidshare. W ten sposób na komputerach uzbierałem gigabajty muzyki, których słuchało się namiętnie. Takie imprezowe hity jak "Crazy Frog" czy "Umbrella" były wałkowane na wszystkich odtwarzaczach wielkości pendrivewów. Możesz się zarzekać, że słuchałeś tylko under-indie alternatywnego rocka, a nie takiego gówna, ale ja ci tak nie uwierzę. Znaczy mogłeś słuchać Fall Out Boy i możesz to robić nadal ale ich "Jak zapomnieć" znasz na pamięć. A to wszystko w nieśmiertelnym MPEG Layer 3.
Wszystko pewnie by trwało nadal, a ja bym tylko zapychał powierzchnię dysku twardego, gdyby nie fakt wysokiego skoku jakości materiałów w YouTube gdzie coraz więcej było teledysków, całych albumów i automatycznie odtwarzanych playlist. Człowiek to włączał, wujek Google całkiem nieźle wyczuwał, żeby grać wszystko co nie jest polskim rapem i tak minęło parę lat gdzie słuchałem drum'n'bassów, dubstepów, których nie było nigdzie indziej nie było. Zjawisku zwiększającej się popularności YouTube nad programem Winamp, pomagał coraz szerzej dostępny Internet. A w momencie gdy pojawiał się utwór, który należało zasłuchać do porzygu pomagały wtyczki i strony do zapętlania filmów.
Gorąca kochanka.
Pojawił się też przelotny romans z SoundCloud, ale jednak zbyt duża ilość (fajnych, bo fajnych), nie-mainstreamowych twórców dyskwalifikowała go w momencie gdy chciałbyś sobie posłuchać radiowego zwyczajnego grania. Zawsze będę lubił ten portal, i będę do niego wracał jak do kochanki z którą się zdradza żonę, ale nie zdobędzie on tak mojego serca jak zrobił to Spotify.
Zanim zaczniesz się pluć, że Spotify syf, Deezer król, albo TIDAL najlepszy, albo włączysz tryb "full oszołom" i wyjedziesz, że Apple Music Pany, to weź na wstrzymanie i pamiętaj, że wspólnie nienawidzimy polskiego reggae. Ja pokochałem Spotify, ty pokochałeś Deezer, w tej kwestii wszystko super.
Wiadomo - jakość grania nie powala, ale nie jestem audiofilem i gdy siedzę przy komputerze to lubię mieć coś grającego w tle i nie przywiązuje do tego wagi jak gra, ale raczej co gra. Poza tym Spotify dla użytkowników premium szykuje streaming w jakości FLAC. Do zwykłego radiowego słuchania darmowy Spotify wystarcza. To co mnie przekonało najbardziej w szwedzkim serwisie muzycznym, to w przeciwieństwie do YouTube znacznie lepiej organizuje listy muzyczne tzn: słuchając Popka, nie chcę tam Adele. Słucham Popka to dostaje "hip-hop", a nie wyjców o nieszczęśliwej miłości.
Mała, lubię patrzeć.
Kolejna sprawa to teledyski. YouTube to platforma wideo i teledyski tam mają grać, ale często było to rozpraszające zwłaszcza przy skąpo ubranych tancerkach. Na Spotify tylko gra i zaglądam tam tylko jak mi się znudziła dana płyta/utwór, a nie po to żeby popatrzyć na to jak Ola Ciupa ubija masło.
Temat playlist to temat rzeka.
O ile w YouTube trzeba było zazwyczaj samemu sobie tworzyć takie to Spotify codziennie proponuje co innego. W dodatku co tydzień proponuje dwie playlisty, które pokazują najlepsze i najnowsze utwory, oraz playlista premierowa dzięki której nie przegapisz utworów od obserwowanych wykonawców. Są playlisty nastrojowe (śpiewaj pod prysznicem, miej depresję, jedz obiad, uprawiaj seks, stój w korku, ucz się), są playlisty wg gatunków (20 podgatunków muzyki funk itd.), a także playlisty wg wykonawców i albumów. Znajdą się również tak alternatywne utwory i artyści, że każdy będzie szczęśliwy.
Playlisty to mięso odtwarzacza. W ogóle swojego czasu była playlista idealna do rodzenia dzieci. Tutaj często Spotify wykazuje się humorem, ponieważ tytuły utworów układały się w spójny tekst jak na przykład najgłośniejsza playlista pożegnalna dla Taylor Swift, która opuściła streaming z powodu wg niej małej opłacalności. Dobrze, że TIDAL płaci więcej. Wiadomo poza playlistami są aplikacje na telefony, komputery, radio Spotify i tanie abonamenty na to wszystko (pakiet rodzinny ze znajomymi wychodzi 6 zł na głowę za miesiąc), ale zazwyczaj przeciętny użytkownik korzysta z przeglądarki. Spotify w wersji przeglądarkowej to poezja. Zero instalacji, zero przechowywanych danych, programów, a funkcjonalności zachowane są niemal wszystkie.
Oczywiście nie może być też za dobrze: w wersji przeglądarkowej wymienianie wiadomości ze znajomymi właściwie nie istnieje (fajnie, że mogę wysłać, jak nie mogę odczytać). Organizacja zapisanych utworów jest taka sobie. Zdarza się, że Spotify potrafi upchnąć gigantów rynku muzycznego z ich światowymi hitami w każde miejsce serwisu. Również niestety nie wszyscy artyści są w takich usługach, bo niektórzy jak wcześniej wspomniana Taylor wypinają się na słuchaczy, ale trudno. Miley Cyrus też lubię.
Jeżeli jeszcze korzystasz z takiego beznadziejnego połączenia, jak YouTube i muzyka to jesteś masochistą. Przestań. Załóż darmowe konto, spróbuj któregoś z streamingów i zrób sobie dobrze.
Skomentuj:
Pisząc komentarz zachowaj kulturę. Głupie i bezsensowne komentarze oraz hejty będą kasowane.